Czyli złoto, które nie wybacza błędów…
Zaczęło się niewinnie. Telefon z Liceum:
– Potrzebujemy eleganckich okładek A4. Granatowe. Ze złoconym logo. Takich… reprezentacyjnych.
A ja, jak zawsze optymistka
– Ależ oczywiście, żaden problem! (W mojej głowie: to nie żadne zamówienie, to misja dyplomatyczna z Watykanu!).

Wiedziałam, że jeśli ma być pięknie, równo i z klasą, muszę wezwać człowieka, który nie zna słowa „kompromis”. Wchodzi on — cały na szaro (bo taki fartuch), introligator Rafał.Człowiek, który potrafi rozpoznać przesunięcie o 0,2 mm bez linijki.Człowiek, który złoci jakby każde tłoczenie było dedykowane królowi Zygmuntowi.
I się zaczęło.
Najpierw testy folii. Złoto miało być „godne”. Żadne tam odpustowe żółtka – ma błyszczeć, ale z godnością. Potem dopasowanie logo. Kąt nacisku, temperatura, kalibracja. Rafał wyglądał przy tej maszynie jak chirurg przed operacją.Przez prawie dwa tygodnie pracownia zmieniła się w świątynię precyzji. Folia w rolkach, próbki tłoczeń, złote skrawki i cisza – przerywana tylko odgłosem prasy i cichymi westchnieniami Rafała.
Efekt?
Stos idealnych okładek, od których bije taka energia, że aż chce się zdawać maturę z własnej woli. Granatowe jak noc przed egzaminem i złote jak przyszłość absolwenta.Każda dopracowana, dopieszczona, doprasowana – godna wpisu na listę UNESCO.
Czy Rafał już doszedł do siebie? Nie wiadomo. Ale słyszałam, że ostatnio śni mu się Batory.
Tak powstały najpiękniejsze okładki sezonu. Z pasją, humorem i odrobiną szaleństwa. Bo drukarnia to nie zawód. To styl życia.